
Ponownie uwierzyć, czyli długa droga McLarena na szczyt
Historia Carlosa Sainza Juniora i zespołu McLarena to nie tylko zwykła opowieść o całkiem niezłym kierowcy i zespole gdzieś z początku środka stawki. To historia o zawodniku i ekipie, którzy mieli i nadal mają nam coś do udowodnienia, a przede wszystkim sobie. To, że potrafią się podnieść, choć niektórzy spisali ich już dawno na straty. Że dawny blask nadal tli się gdzieś w korytarzach fabryki, a duch walki nie zginął. Kiedy w sezonie 2018 obie strony poinformowały o zawarciu umowy, nikt już specjalnie na nich nie liczył. Brytyjczycy ciągle podnosili się z dna, na którym dość brutalnie wylądowali kilka lat wcześniej, a Sainz podjął ryzykowną decyzję, kiedy jego fotel w Renault został oddany Danielowi Riccardo. Dla każdej ze stron była to ujma na honorze.
Wyblakły blask dawnej chwały
McLaren dołączył do Formuły 1 w 1966 roku i pozostaje częścią „Wielkiej Trójki”, do której zalicza się także Ferrari i Williams. Przez pięć przepięknych dekad, założonemu przez Bruce’a McLarena zespołowi, przybyły 182 zwycięstwa, 155 pole position i osiem tytułów mistrzowskich wśród konstruktorów. Jedynie wspomniane Ferrari i Williams mają ich więcej. Siedmiu mistrzów świata zdobyło łącznie dwanaście indywidualnych tytułów wśród kierowców. Do bolidów brytyjskiej ekipy wsiadali jedni z najlepszych kierowców tego sportu: Emerston Fittipaldi, Ayrton Senna, James Hunt, Alain Prost, Mikka Häkkinen, Kimi Räikkönen, Fernando Alonso, czy ich największy sukces wśród wychowanków – Lewis Hamilton. Przez lata stajnia z Woking była z automatu uznawana za pretendenta do tytułów mistrzowskich.

Po latach obfitych przychodzą jednak lata chude i McLaren dowiedział się o tym ze zdwojoną siłą. Mając w swoich szeregach doświadczonych mistrzów świata – Jensona Buttona i Fernando Alonso, postanowili zaryzykować podpisaniem umowy z nowym dostawcą silników – Hondą. Koniec tej historii jest nam doskonale znany. Bolesny upadek na przedostatnie miejsce w klasyfikacji zespołowej przed Marussią, liczne wycofania z wyścigów, bolidy zatrzymujące się po kilkunastu okrążeniach, słowa Alonso o najmniejszej mocy silnika, z jaką miał kiedykolwiek do czynienia i wreszcie utrata cierpliwości Hiszpana co do kontynuacji tego projektu. Dla zespołu z taką historią musiał być to prawdziwy cios.
Tuż przed tym, w ostatnim dobrym sezonie przed hucznie zapowiadaną erą Hondy, podczas rozpoczęcia sezonu 2014 w Australii, Button i Magnussen stanęli na podium, zajmując odpowiednio drugie i trzecie miejsce. Na to, by ponownie zobaczyć zawodnika McLarena na podium, musieliśmy czekać ponad pięć długich lat. Jakże cudowny był to jednak widok. I to nie tylko dla kibiców tej ekipy! Miłośnicy F1 potrafią bowiem docenić tak piękne historie, jak ponowny blask dawnej gwiazdy.

Promyk nadziei
Kierowcą, który stanął na podium podczas emocjonującego GP Brazylii 2019, był właśnie Carlos Sainz. Hiszpan, który wchodził do Formuły 1 poniekąd w cieniu Maxa Verstappena, zaliczył kilka fantastycznych występów, podnosząc się po poprzednim sezonie. Kiedy zespół rezygnuje z zawodnika pomimo jego starań, odczuwa się potrzebę udowodnienia, że była to decyzja niesłuszna. Dlatego w sezonie 2019, pomimo początkowych problemów, widzieliśmy regularnego, cieszącego się jazdą „Smooth Operatora”, który odnalazł się w nowym środowisku jak ryba w wodzie. Pokazał wreszcie swoje mocne strony i ducha walki, dzięki któremu zyskał przydomek „Chilli”, choć jego temperament jest raczej daleki od wybuchowego. Regularnie punktował, często zajmując pozycje tuż za kierowcami trzech najlepszych zespołów. Pokonał swojego niezwykle utalentowanego kolegę z ekipy, choć w kwalifikacjach nie raz musiał pogodzić się z jego fantastycznym tempem. Jeśli ktoś kilka miesięcy wcześniej spisał go na straty, to teraz musiał przyznać, że kierowca z Madrytu prezentował się fantastycznie.
Podczas szalonego GP Brazylii, w którego czasie w rywalizacji poległo wielu znakomitych kierowców, Sainz dołożył „wisienkę na torcie” i udowodnił, że potrafi znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie. Po karze nałożonej na Hamiltona po kolizji z Alexandrem Albonem, Hiszpan zajął jego miejsce i zdobył pierwsze podium w karierze. Niestety, swój puchar odbierał dopiero po właściwej celebracji, ponieważ FIA zbyt długo zwlekała z podjęciem decyzji o ukaraniu zawodnika Mercedesa. Nie chcemy siać teorii spiskowych, których w Formule i tak jest zbyt wiele, ale należy przyznać, że z podobną sytuacją wobec Verstappena, sędziowie nigdy nie mieli problemów. Całe szczęście McLaren pamięta jeszcze, jak powinno się świętować i mimo wszystko mogliśmy oglądać piękne obrazki z podium, gdzie radowała się cała brytyjska stajnia.

Powrót na szczyt?
W sezonie 2019 McLaren zakończył rywalizację na czwartej pozycji, czyli najlepszej od 2012 roku. Wyciągnięto wnioski z błędów popełnianych przy projektowaniu auta rok wcześniej, co zaowocowało zdecydowanie lepszym tempem i obchodzeniem się z oponami, a w boksach zamiast zmarszczonych brwi mogliśmy wreszcie oglądać uśmiechy. Na ostatnich metrach wyścigu o GP Abu Dhabi, Sainz wywalczył szóste miejsce w klasyfikacji końcowej, okazując się „Best of the Rest” tego sezonu. Przyszłość również maluje się w pozytywnych barwach. Ekipa z Woking ma kierowców, którzy mogą przynieść im sporo uciechy, ale także, co ważniejsze, punktów.
To najmłodszy zestaw kierowców w historii zespołu. Pomimo młodego wieku, Lando Norris pokazał się w debiutanckich występach z wyśmienitej strony. Punktował w jedenastu rundach, pokazywał dobre tempo w kwalifikacjach i choć przed nim wiele nauki, wydaje się, że to zawodnik, który zagości na długo w padoku F1. Sainz, jak powiedział sam Zak Brown to „połączenie młodości i doświadczenia”. Amerykanin przyznaje, że od początku dostrzegał tempo Hiszpana i liczył, że wreszcie przełoży się ono na wyniki. Jak widać, czasem wystarczy dać kierowcy szansę na poskładanie wszystkiego w całość.

Przed nami sezon 2020. Jak wiadomo, testy nie zawsze pokazują nam prawdziwy układ stawki, który tak na prawdę klaruje się dopiero podczas pierwszych rund. Konstrukcja McLarena wygląda jednak obiecująco i, co najważniejsze, nie pokazała problemów z niezawodnością. Całkiem prawdopodobne jest zatem, że „papaya” będzie walczyła o utrzymanie pozycji ‘Best of the Rest” i ponownie próbowała uszczknąć coś Mercedesowi, Ferrari i Red Bullowi w sprzyjających warunkach.
Taki obrót spraw cieszy, bowiem tak doświadczone zespoły budzą w kibicach nie tylko sympatię, ale także nutkę nostalgii. W końcu to całkiem spory kawałek historii Formuły 1. Przypomnijmy, że pierwsze starty samochodu pod tą nazwą to rok 1966, kiedy za kierownicą zasiadał sam Bruce McLaren. Jedynie Ferrari ma więcej startów i wygranych w Grand Prix. Dodatkowo, jeśli uda się im ponownie dotrzeć na szczyt, staną się fantastycznym przykładem dla innych, choćby dla pogrążonego obecnie Williamsa. Będzie to droga okupiona wieloma zmianami, ryzykiem, zaciskaniem zębów, oglądaniem niegdyś najbliższych rywali, którzy przejeżdżali teraz obok bez najmniejszych problemów. Motorem napędowym jest jednak dziedzictwo McLarena, które nadal tętni w korytarzach ich Technology Centre.