
Podczas gdy cały motorsportowy świat zmaga się z epidemią koronawirusa, WRC będzie musiał stawić czoła dość niespodziewanemu zagrożeniu. Wracający do Mistrzostw Rajd Kenii, może nieść za sobą niebezpieczeństwo ataków terrorystycznych.
Całość rozbija się, o to, że na terenie Kenii działa somalijska organizacja terrorystyczna o nazwie Al Shaabab. Bojownikom, delikatnie mówiąc, nie jest po drodze z kenijskim rządem. Do tego stopnia, że terroryści wydali ostatnio zgodę na ataki na terenie Kenii i Tunezji.
Treść pod reklamą
Dla zespołów WRC, najbardziej ryzykowna będzie podróż ze stolicy Nairobi, do parku serwisowego w Naivasha. Załogi będą miały do pokonania prawie 100 kilometrów dojazdówki, więc istnieją obawy przed atakami i porwaniami.
Wiemy, że rajd jest daleko od Somalijskiej granicy, ale ci ludzie też się przemieszczają.
-powiedział estońskiemu delfi.ee, anonimowy członek jednej z ekip
Nastroje uspokaja szef Rajdu Kenii, Phineas Kimath:
Zapewnienie bezpieczeństwa to nasza praca. Możemy was zapewnić, że wszystko będzie bezpieczne. Kenia to bezpieczny kraj. Problemy występują jedynie na granicy z Somalią, ponieważ nie ma w tym kraju rządu centralnego. Wszyscy to wiedzą. Nie odpuścimy rajdu tylko dlatego, że jacyś ekstremiści strzelają do niewinnych ludzi. W każdym razie, i tak nie będziemy nawet ścigać się w takich miejscach. Nie będę wchodził w szczegóły bo z bezpieczeństwem jest wszystko w porządku. Jest ono na lepszym poziomie, niż w niektórych europejskich miastach.