Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
AKTUALNOŚCIF1

Rollercoaster w kolorach papai. Podsumowanie sezonu 2024 w F1

Dziesięć miesięcy ścigania, rekordowe dwadzieścia cztery wyścigi, sześć sprintów, siedmiu zwycięzców, dziesięciu różnych kierowców – w tym dwóch zaskakujących – na podiach, trzech debiutantów, niezliczona ilość afer i aferek, jedna kara zawieszenia, dwa zwolnienia, smutne pożegnania i cała masa emocji. Tak w skrócie wyglądał siedemdziesiąty piąty sezon w historii Formuły 1.

Kolejny sezon Formuły 1 dobiegł końca wraz z ostatnimi kroplami szampana (a raczej wody różanej), które wsiąkły w kombinezony kierowców i z wraz z pierwszymi tęsknymi westchnieniami kibiców, którzy ryk silników usłyszą dopiero za kilka miesięcy. Bolidy wracają do fabryki na wieczne wakacje, a członkowie zespołów mają chwilę na to, by odetchnąć przed kolejną porcją wyzwań. Przyszedł zatem czas rozliczeń. Kto w tym roku nas najbardziej zaskoczył, a kto zawiódł? Która afera rozpalała nas najdłużej i za kim będziemy w przyszłym roku tęsknić? Zapraszamy na podsumowanie sezonu 2024 w F1.

Zimowe trzęsienie ziemi

Pierwsze bomby spadły na kibiców F1 już na samym początku roku. W pierwszych dniach stycznia dowiedzieliśmy się bowiem, że Guenther Steiner rozstaje się z Haasem – zespołem, który nie tylko przez lata prowadził, ale na pomysł którego sam przecież wpadł. Okazało się jednak, że jego plan na ekipę nie pokrywa się już dłużej z planami właściciela, Gene Haasa i Włoch o austriackich korzeniach został zwolniony podczas rozmowy telefonicznej gdy… kupował szynkę w supermarkecie.

Wybrane dla Ciebie

1 lutego świat obiegła kolejna, jeszcze bardziej sensacyjna wiadomość – Lewis Hamilton ogłosił, że opuszcza Mercedesa i przechodzi do Ferrari w ramach transferu, który okrzyknięto najgłośniejszym w historii F1. Tym samym najbardziej utytułowany kierowca w historii będzie w 2025 r. reprezentować barwy najbardziej utytułowanego zespołu w historii. Wiadomość ta wywołała trzęsienie ziemi nie tylko w Brackley, ale też na całym rynku transferowym.

A jakby emocji kibicom było nadal mało, to zaledwie kilka dni później na jaw wyszła afera w Red Bullu – Christian Horner został oskarżony przez jedną z pracownic o „niewłaściwe zachowanie”. Zespół natychmiast zatrudnił niezależnych prawników i zaczął badać sprawę, ale ta zamiast ucichnąć – w następnych tygodniach tylko eskalowała. Do sieci zaczęły wypływać wiadomości, które szef RBR miał rzekomo wymieniać z oskarżającą go pracownicą, a użytkownicy szybko zaczęli je przerabiać i zmieniać zdjęcia, co tylko pogarszało sytuację.

Pod koniec lutego wewnętrzne śledztwo zostało zamknięte, a oskarżenia wobec Hornera odrzucone, ale cała sytuacja tylko pogorszyła trwającą od śmierci Dietricha Matesica wojnę o wpływy w RBR. W jej wyniku wiele kluczowych osób odeszło z ekipy, w tym ta najważniejsza – Adrian Newey. Nową pracę w Audi znalazł także Jonathan Wheatley, a liczbę gróźb odejścia Maxa Verstappena, które padły z ust jego ojca, trudno w ogóle zliczyć.

Te wydarzenia były jedynie wstępem do szalonego sezonu 2024, w którym działo się tak wiele, że można napisać o nim małą książkę. Z pewnością znalazłyby się w niej rozdziały dotyczące jednej wielkiej telenoweli, jaką była sprawa dołączenia do F1 zespołu Andrettiego, a także przepychanek szefa FIA Mohammeda Ben Sulayema z… praktycznie wszystkimi – od kierowców po sędziów i Liberty Media. Nie mogłoby też zabraknąć kolejnej odsłony chaosu w Alpine, które po raz kolejny zmieniło szefa i ogłosiło, że nie będzie już produkować własnych silników. No i nie zapominajmy o awanturze pomiędzy Russellem i Verstappenem. Ciekawe, jakim cudem producenci „Drive to Survive” zmieszczą to wszystko w dziesięciu odcinkach…

Wściekły byk kontra papaja

W tym roku po raz pierwszy od 2008 roku mistrzem świata konstruktorów nie została ani stajnia z Brackley (Mercedes i Brawn GP), ani Red Bull. Po 26 latach został nim za to McLaren, który w pełni na to zasłużył. Po wielu latach odbudowywania zespołu, ekipa z Woking w końcu wróciła do walki o najwyższe laury i trudno chyba znaleźć osobę, której nie cieszy to, że do czołówki na dobre dołączył kolejny zespół.

Pierwsze wyścigi wcale jednak nie wskazywały na to, że sezon 2024 może zakończyć się dla papai tak dobrze, a Ferrari i Red Bull wydawały się być zdecydowanie z przodu. Dopiero duży pakiet poprawek przywieziony do Miami zmienił zasady gry, dając Norrisowi pierwsze zwycięstwo w karierze. Ostatecznie ekipa zakończyła sezon z 6 zwycięstwami na koncie (cztery z nich odniósł Norris, a dwa Piastri), a łącznie jej kierowcy stawali na podium 21 razy.

W zaciętej, trwającej do ostatniego wyścigu walce o mistrzostwo McLaren wyprzedził Ferrari zaledwie o kilka punktów. Trzeba jednak podkreślić, że według statystyk przeciwnik zaliczył swój najlepszy sezon od 10 lat, a na jego koncie zapisano 5 zwycięstw i 22 podia. Tym bardziej należy zatem docenić osiągnięcie papai.

Zwycięstwo w Miami było też początkiem walki Norrisa o mistrzowski tytuł wśród kierowców. I trzeba przyznać, że miło było patrzeć na to, jak ktoś stawia wyzwanie Verstappenowi i choć przez chwilę połudzić się, że wynik tej bitwy nie jest z góry przesądzony. Brytyjczykowi ostatecznie sporo jednak brakowało do swojego odrobinę starszego kolegi.

Przeskok z walki w środku stawki i okazjonalne podia do dość regularnej walki o zwycięstwa i mistrzostwo okazał się dla niego zbyt duży i Norris szybko się pogubił. Popełnił zdecydowanie zbyt dużo błędów, ewidentnie nie wytrzymując presji. Nie pomógł mu także McLaren, który zdecydowanie zbyt późno zdecydował, na którego kierowcę będzie stawiał. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że wicemistrz świata naprawdę dużo wyniósł z tegorocznej porażki i w przyszłym roku wróci na tory zdecydowanie silniejszy.

Silverstone perłą w koronie

Wybór najlepszego wyścigu tego sezonu nie należał do najłatwiejszych. W tym roku na torach działo się bowiem wyjątkowo sporo. Ostatecznie stawiam jednak na GP Wielkiej Brytanii na torze Silverstone, gdzie zmienne warunki naprawdę przetestowały umiejętności wielu zawodników. Do tego byliśmy świadkami mnóstwa pięknych manewrów wyprzedzania, a szansę na zwycięstwo miało tak naprawdę kilku kierowców. To kolejny dowód na to, że klasyczne tory zapewniają idealne warunki do ścigania na najwyższym poziomie.

Na wyróżnienie zasługuje także GP Brazylii, gdzie kierowcy również musieli się zmierzyć z kapryśną pogodą, która wymusiła na F1 przełożenie kwalifikacji na niedzielę. To był jeden z tych weekendów, w których doskonała jazda przybliżyła Verstappena do mistrzowskiego tytułu. Podium uzupełni jeszcze GP Kataru, o którego szalonym przebiegu świadczyć może m.in. to, że kierowcą dnia został wówczas Zhou Guanyu.

Bohaterowie drugiego planu, czyli największe gwiazdy sezonu

Trudno oczywiście wskazać gwiazdy większe od mistrza świata. Tym bardziej, że w tym roku Max Verstappen wcale nie miał bolidu idealnego, zwłaszcza w drugiej części sezonu. I chyba właśnie przez to mógł zaimponować kibicom jeszcze bardziej. Nawet jeśli nie był w stanie wygrać, z determinacją zbierał punkty z dalszych pozycji, dając doskonałe popisy m.in. na Silverstone, a zwycięstwo w Brazylii powinno na dobre udowodnić wszystkim niedowiarkom, że Verstappen to mistrz świata z krwi i kości.

Warto też jednak docenić bohaterów drugiego planu, którzy w tym sezonie spisali się fenomenalnie, nawet jeśli daleko było im do walki o zwycięstwo. Nico Hulkenberg po raz kolejny w swojej karierze udowodnił, że jest jednym z najsolidniejszych kierowców, jakich mieliśmy w F1 od wielu lat. Zakończył sezon na 11. pozycji, absolutnie miażdżąc swojego kolegę z zespołu i wyprzedzając go o 29 punktów. Nie wspominając o tym, ile razy był od niego szybszy w kwalifikacjach. Nie ukończył tylko 3 wyścigów, a w pozostałych 8 razy dojechał do mety w punktach, notując najlepsze występy w Austrii i Wielkiej Brytanii (6. msc.).

Drugim z cichych bohaterów jest Pierre Gasly. I to nie tylko dlatego, że jako pierwszy w historii zakończył sezon bez ani jednej kraksy. Francuz przez większość sezonu miał do dyspozycji samochód, który nadawał się absolutnie do wszystkiego, poza szybką jazdą. Mimo to zdołał wywalczyć 10. pozycję na koniec sezonu. Pomogło w tym niespodziewane podium w Brazylii, ale przecież i takie „miejsce-niespodziankę” trzeba sobie jakoś wywalczyć. Zaliczył też kilka dobrych występów w kwalifikacjach na koniec roku, m.in. w Las Vegas czy Abu Dhabi.

Na wyróżnienie zasługują także debiutanci Franco Colapinto i Ollie Bearman, którzy naprawdę dobrze pokazali się w swoich pierwszych wyścigach.

Rozczarowanie spod znaku Czerwonego Byka

W przypadku rozczarowań oba miejsca lądują w rękach kierowców spod znaku Czerwonego Byka. Daniel Ricciardo absolutnie nie uniósł rywalizacji z Yukim Tsunodą i zasłużenie opuścił stawkę. Sergio Perez był natomiast w tym roku cieniem samego siebie. Meksykanin, który swego czasu był przecież jednym z najbardziej regularnych kierowców w F1 i wyciskał z bolidu niejednokrotnie więcej niż się dało, w ogóle nie przypomina dziś tamtego zawodnika. Notorycznie przegrywa walkę ze swoim samochodem i w pewnym stopniu odpowiada za to, że jego zespół nie był w stanie walczyć o mistrzowski tytuł.

Wśród ekip największym rozczarowaniem okazał się Kick Sauber, o którym trudno powiedzieć cokolwiek dobrego. Zespół jest co prawda w nieustannej przebudowie, ale nawet to nie usprawiedliwia braku wyraźnej poprawy na przestrzeni sezonu. Rozczarowaniem można też śmiało nazwać Astona Martina, który zaliczył absolutnie bezbarwny rok.

Hamilton w Ferrari, czyli największe zaskoczenie sezonu

Tu postawimy na wydarzenie jeszcze sprzed startu sezonu. Bo ileż to razy słyszeliśmy, że Hamilton mógłby jeździć w Ferrari. I ileż razy plotki te nie znajdywały potwierdzenia w rzeczywistości – aż do tego sezonu. Poza tym, według wszelkich informacji, zdziwiony takim obrotem spraw był nawet sam Toto Wolff…

Na wyróżnienie zasługuje tutaj również Adrian Newey opuszczający Red Bulla, albo raczej to, że na swój kolejny zespół wybrał Astona Martina.

Smutne pożegnania

I wreszcie przyszedł czas na pożegnania. Dotyczą one zarówno kierowców, którzy zmieniają w przyszłym sezonie zespołowe barwy, jak i tych, których w marcu w ogóle nie zobaczymy na gridzie. Do tej pierwszej kategorii należy oczywiście Lewis Hamilton. Brytyjczyk po 12 latach wspólnej przygody postanowił rozstać się z Mercedesem i rozpocząć nowy rozdział swojej kariery w Ferrari. W barwach niemieckiej stajni Hamilton zdobył sześć tytułów mistrzowskich, wygrał 84 wyścigi, 153 razy stawał na podium i 78 razy był najszybszy w kwalifikacjach. Po ostatnim, 246. wyścigu dla Mercedesa, nie krył łez wzruszenia. I chyba nikt mu się nie dziwił.

Łez nie krył też później Carlos Sainz, który odchodzi z Ferrari do Williamsa. Hiszpan, który przyznaje, że jest obecnie w piku swoich możliwości, od początku sezonu przyznawał, że rozstanie z ekipą Scuderii będzie dla niego bardzo trudne.

W Abu Dhabi z F1 rozstał się (już po raz drugi) Kevin Magnussen. Duńczyk był z pewnością jedną z bardziej barwnych postaci ostatnich lat, nie tylko dzięki sławnym pyskówkom i pewnym drzwiom, ale także z powodu swojego stylu jazdy. Z jednej strony dostarczał nam tak pięknych chwil, jak pole position w Brazylii w 2022 r., a z drugiej strony wyprawiał na torze tak niestworzone rzeczy, że w końcu doczekał się kary zawieszenia na jeden wyścig. Ale nawet mimo tych niezbyt czystych zagrań, trzeba przyznać, że trochę będziemy za Wikingiem tęsknić.

Końca dobiegła również przygoda pierwszego Chińczyka w F1 – Zhou Guanyu nie znalazł dla siebie miejsca na przyszły rok, ale pożegnał się z nami w dobrym stylu, zdobywając dla Saubera jedyne punkty w sezonie podczas wyścigu o GP Kataru. Jego zespołowy partner, Valtteri Bottas, również żegna się z F1, a to oznacza, że w 2025 r. na gridzie nie będzie żadnego kierowcy z Finlandii po raz pierwszy od 1989 r.! Bottas będzie jednak gościć w padoku – według wszelkich plotek ma bowiem powrócić do Mercedesa, jako kierowca rezerwowy. Fin nie ukrywa także, że będzie starać się o fotel w Cadillacu.

Nie zapominajmy również o tych, którzy z F1 rozstali się w środku sezonu. Mowa tu oczywiście o Loganie Sargeancie, do którego latem Williams stracił wreszcie cierpliwość oraz o Danielu Ricciardo, dla którego ostatnim wyścigiem w karierze było GP Singapuru. Australijczyk nie wykorzystał swojej ostatniej szansy w F1 i przyznał niedawno, że nie ma planów na to, by walczyć o kolejny powrót.

My natomiast mamy w planach wypatrywanie kolejnego sezonu F1!


Więcej o Formule 1 na Rallypl.com

Oficjalna strona Formuły 1

SPRAWDŹ: Formuła 1. Niezbędnik Kibica 2024



Wybrane dla Ciebie