
Małe wielkie nadzieje, czyli wyboista historia pewnego teamu z Silverstone cz.2
Po poznaniu losów ekipy pod czterema pierwszymi szyldami (pierwszą część znajdziecie tutaj: KLIK!) , czas przekonać się jak uratowano Force India. Postaramy się także odpowiedzieć na pytanie, co czeka stajnię w najbliższym sezonie i czy nowe przepisy dotyczące budżetu mogą jej pomóc. Zapraszamy w dalszą podróż z zespołem z Silverstone!
Oczekiwania, które trwały wieki…
Pierwsze wyścigi sezonu 2018 nie należały do „różowych”, a zdobycz punktowa w tym czasie wynosiła zaledwie jeden punkcik. Straty odrobił nieco Perez, dając kolejny fantastyczny popis jazdy na torze ulicznym podczas wyścigu w Baku, gdzie przyjechał jako trzeci. Poza tym zespół zdobywał mniejsze punkty, lub nie zdobywał ich wcale. Jeśli ktoś myślał, że stanowiło to dla Force India jedyny problem, ten nie wiedział, że pod powierzchnią czai się prawdziwa katastrofa. Wszyscy świadomi byli poważnych kłopotów właścicieli ekipy, jednak dopóki na jaw przed nie wyszła informacja o postawieniu jej w zarząd komisaryczny, nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak poważna jest sytuacja. W zamieszaniu wywołanym przed GP Węgier czynny udział brał także Perez, który przyznał potem, że było to dla niego jedyne wyjście, dzięki któremu można było ocalić jego wyścigowy dom. W trakcie szukania nowego właściciela ekipa nadal się ścigała, choć przy tak niepewnej sytuacji powstało mnóstwo problemów. Nie rozwijano samochodu na ten sezon, a co dopiero na kolejny. Choć chętnych było wielu, to procedura wyboru najlepszego z nich trwała w formułowych realiach całe wieki…
The race that had it all… ?
Throwing it back to an action-packed afternoon of @F1 at its most frantic around the @BakuCityCircuit in 2018 ?
And to top it off, a classic @SChecoPerez podium performance! ?#TBT #F1 pic.twitter.com/BjMqs9TUrP
— Aston Martin Aramco Cognizant F1 Team (@AstonMartinF1) May 7, 2020
Przez dziesięć lat w barwach Force India jeździli kierowcy, których doskonale pamiętamy z ostatnich sezonów F1 (Sutil, Fisichella, Liuzzi, di Resta, Perez, Hulkenberg, Ocon), warto również odnotować, że jej kierowcą rezerwowym był przez jeden sezon Jules Bianchi (2012). W czasie tej współpracy junior Ferrari wziął udział w dziewięciu sesjach treningowych. Nazwiska, które przewijały się w fabryce przy okazji tej dziesięcioletniej przygody to także: Mike Gascoyne, James Key, który był swego czasu jej dyrektorem technicznym oraz obecny dyrektor techniczny Racing Point – Andrew Green.
Racing Point – uratowani z tonącego statku
Wśród najpoważniejszych zainteresowanych kupnem stajni z dużym potencjałem, ale olbrzymim niedofinansowaniem znaleźli się Dimitrij Mazepin (ojciec kierowcy testowego Force India Nikity Mazepina) i Lawrence Stroll (ojciec kierowcy Williamsa Lance’a Strolla). Ostatecznie najlepszym kandydatem okazał się stojący na czele konsorcjum banków Stroll. Choć nie obyło się bez głośnych protestów Mazepina, a nawet groźby pozwu sądowego przeciwko „nieuczciwemu”, jak stwierdził Rosjanin, komisarzowi, to sprawa szybko jednak ucichła, a nowi właściciele podjęli kroki, aby w pełni przejąć nowy nabytek. Zespół za zgodą FIA zmienił nazwę na Racing Point Force India Formula One Team i uzyskał zgodę na ściganie na brytyjskiej licencji starego teamu. Udało się także utrzymać wszelkie umowy z dostawcami i sponsorami, co zapewniło ekipie dalszy niezakłócony byt. Ponieważ poniekąd stała się nowym tworem w Formule 1, straciła wszelkie wywalczone do tej pory punkty i szansę na wysokie miejsce w klasyfikacji. Stajnia z Silverstone ponownie zaczynała więc od zera.

Pierwszy występ pod nową nazwą przypadł na GP Belgii i mógł napawać nowych właścicieli dumą. Podczas, po części deszczowych, kwalifikacji duet Racing Point uzyskał trzecie i czwarte miejsce (w kolejności Perez, Ocon), a wyścig zakończył na miejscach numer pięć i sześć, co dało im cenne, pierwsze punkty. Był to jednak jedyny tak dobry występ w drugiej części sezonu, który ostatecznie ekipa zakończyła na siódmym miejscu w klasyfikacji konstruktorów. W tym samym czasie Stroll rozpoczynał powolne stawianie zespołu na nogi. Na pierwszy ogień poszły najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak załatwienie spraw z wierzycielami, zakup nowego sprzętu czy brakujących torów w symulatorze. Zakupiono również nowe grunty, na których powstać mają kolejne budynki fabryki, tak aby jak najwięcej części bolidów można było tworzyć „pod jednym dachem”.
Choć nowe inwestycje w fabryce były dobrym sygnałem, to nie były one w stanie szybko nadrobić braków powstałych w przeciągu 2018 roku. Ówczesne niedofinansowanie i brak pewności co do przyszłości sprawiły, że projektowane wtedy RP19 nie okazało tak konkurencyjnym bolidem, jak jego najbliżsi poprzednicy. Jeszcze w trakcie poprzedniego roku potwierdzono spodziewane podpisanie kontraktu z Lance’em Strollem, który miał zastąpić wypadającego z F1 (na rok) Ocona. W parze z Perezem musieli stawić czoła dość ciasnej stawce. Z pierwszych rund udało się wywieźć niewielkie zdobycze punktowe, ale po przeniesieniu rywalizacji do Europy, nie było już tak kolorowo. Najlepszym występem było czwarte miejsce Kanadyjczyka podczas nieprzewidywalnego wyścigu w Niemczech. Po tej rundzie punktował już niestety jedynie raz, podczas gdy jego doświadczony partner z ekipy zaczynał odzyskiwać rytm i od GP Belgii punktował prawie w każdy weekend wyścigowy. Dzięki temu Racing Point ponownie zakończył sezon na siódmym miejscu, przed Alfą Romeo, Haasem i Williamsem. Był to całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę, że sam team przed rozpoczęciem sezonu określał go jako „przejściowy” i prawdopodobnie skupiał większość uwagi na RP20.

RP20 – różowy Mercedes?
Jeszcze zanim świat stanął na głowie z powodu epidemii koronawirusa, wszystkie zespoły zdążyły zaprezentować nam swoje bolidy zarówno podczas oficjalnych eventów, jak i na torze. Nie ulegało wątpliwości, że ostatni przed wielkimi zmianami technicznymi (a przynajmniej na tamten moment mogliśmy tak myśleć) samochód z Silverstone jest kontrowersyjny. Dziennikarze i osoby zainteresowane F1 natychmiast zaczęły doszukiwać się podobieństw do zeszłorocznej konstrukcji Mercedesa, z którym Racing Point współpracuje. Nie minęła chwila, kiedy RP20 zaczęto nazywać „różowym Mercedesem”. Kierownictwo teamu nie zamierzało się jednak wypierać i potwierdziło swoją inspirację najlepszym zespołem ery hybrydowej. Zwróciło jednak uwagę na to, że nie jest to jego wierna kopia. Choć regulamin nie zabrania (legalnego) kopiowania rozwiązań przeciwnika, to narodziło się pytanie „Czy to zgodne z duchem walki?”. Otmar Szafnauer uważał, że tak. W końcu najbardziej efektywne rozwiązania konkurencji były niemal zawsze kopiowane i dostosowywane do kolejnych konstrukcji, a np. Toro Rosso przez lata czerpała garściami od swojego większego brata. Jednak to ekipa Strolla posunęła się o krok dalej i zaczerpnęła od swojego konkurenta cały worek pomysłów. Co więcej, po tym co widzieliśmy na torze w Barcelonie, można stwierdzić, że był to niezwykle udany manewr. RP20 wyglądało niezwykle konkurencyjnie i bez większych sprzeciwów można było nazwać go głównym pretendentem do tytułu „best of the rest” sezonu 2020. W końcu jeśli z gorszym zapleczem i mniej konkurencyjnymi autami udawało im się uszczknąć podia wielkim tego sportu, to czemu teraz, kiedy wreszcie stabilność pozwala im na odrobinę szaleństwa, nie pokusić się o większy kawałek toru?

Wiemy już, że czeka nas intensywny sezon, jakiego w historii Formuły 1 jeszcze nie było. Rywalizację rozpoczniemy dopiero w lipcu, wyścigów będzie mniej, a układ tej części kalendarza może znacznie różnić się od pierwotnej wersji. Do tego doszło odroczenie zmian regulaminu technicznego na rok 2022, a więc era hybrydowa zostanie tym samym o rok przedłużona. Rozwiązania z RP20 miały być przydatne w głównej mierze przez rok, ale wygląda na to, że „różowy Mercedes” może przynosić Racing Point solidne punkty przez dwa najbliższe sezony. Czy jednak uda im się po raz pierwszy stanąć na najwyższym stopniu podium? Choć wróżymy im wynik mieszczący się w pierwszej trójce, to jednak zwycięstwo może okazać się poza ich zasięgiem. Pomimo kiepskiej formy Ferrari z testów, zostaje nam jeszcze całkiem przyzwoity Red Bull, no i Mercedes, którego ciężko nie wytypować na dominanta nadchodzącej rywalizacji. Musielibyśmy więc doświadczyć kolejnego nieprzewidywalnego wyścigu, gdzie najwięksi nieco „pomogą” Racing Point.
Aston Martin – narodziny bestii?
Bez względu na to, jak zakończy się dla Racing Point sezon 2020, będzie to ich ostatni występ w Formule 1. Pod tą konkretną nazwą oczywiście. Ponieważ Kanadyjczycy zakupili pakiet większościowy brytyjskiego producenta samochodów sportowych, zespół z Silverstone zmieni swoją nazwę już po raz piąty w historii! Choć od 2016 roku widzieliśmy Aston Martina jako głównego sponsora Red Bull Racing, to ostatni samochód ekipy pod tą nazwą startował w F1 w latach 60. (i to zaledwie na przestrzeni dwóch sezonów). Zapowiada się więc kolejny powrót dawnej marki. Biorąc pod uwagę obecne okoliczności, a więc mało prawdopodobne duże zmiany w bolidach na sezon 2021, to całkiem możliwe, że będzie to bardzo udany powrót.
Patrząc na kolejne inwestycje właścicieli Racing Point, można spodziewać się, że naprawdę zależy im na utrzymaniu wysokiej jakości ekipy, a nawet, wraz z upływem lat, celowaniu w walkę o najwyższe laury. Choć o wszystkim przesądzi także sytuacja ekonomiczna na świecie, którą koronawirus z pewnością nieco wywróci, to pewien poziom stabilności, jaki nastał w Silverstone, może cieszyć kibiców. Bardziej wyrównana stawka to w końcu więcej emocji, a niczego nie ogląda się przecież tak dobrze, jak wypracowywanego przez lata triumfu. Racing Point to stajnia, która przy odpowiednim wsparciu ze strony właścicieli może rozwijać się w bardzo dobrym kierunku, a także postraszyć tych większych. Ograniczenie budżetu może przynieść jej niesamowite korzyści, ponieważ przez lata przyzwyczajona była do maksymalnego wykorzystywania minimalnych kwot, czego czołowe teamy będą musiały się nauczyć. Pomimo tego, nadal potrafiła prezentować dobre tempo i zdobywać tytuły „best of the rest”. Siłą ekipy prowadzonej przez Szafnauera i Greena jest zatem większa elastyczność i wydajność, czyli cechy kluczowe w dobie obniżania budżetów. Czy więc na naszych oczach powstaje prawdziwa bestia? I czy kolorem tej bestii nadal będzie różowy? Te pytania, jak zawsze, najlepiej zweryfikuje czas, ale na ten moment możemy orzec, że ich przyszłość maluje się w kolorowych barwach.