Jannah Theme License is not validated, Go to the theme options page to validate the license, You need a single license for each domain name.
F1GP Miami

Grand Prix Miami – hit, czy kit?

Grand Prix Miami – hit, czy kit?

Zupełnie nowy wyścig na Florydzie, który pękał w szwach od ilości gwiazd w padoku, nie przyjął się najlepiej. Składa się na to mnóstwo czynników, stanowiących główny temat dyskusji w social mediach. Nie skupię się jednak na samej sztucznej marinie, gdyż jest to temat – brzydko mówiąc – oklepany.

Słów kilka o samym evencie

Grand Prix Miami okazało się hitowym wydarzeniem… Niekoniecznie sportowym. Sam w sobie wyścig przez większość czasu wiał nudą i tylko wyjazd samochodu bezpieczeństwa uratował akcję. Charles Leclerc był blisko dogonienia Maxa Verstappena, Sergio Perez za wszelką cenę atakował Carlosa Sainza, Mercedesy zażarcie walczyły o piąte miejsce, a w środku stawki dochodziło do nieprawdopodobnych zwrotów akcji.

Ceremonia podium obnażyła prawdziwe podejście miejscowych do Formuły 1. Najpierw wywiady z pierwszą trójką. Prowadził je Willy T. Ribbs, a więc były zawodnik CART i pierwszy czarnoskóry kierowca, który testował bolid F1 (konkretnie Brabhama w 1986 roku na torze Estoril). Brzmi ciekawie, aczkolwiek zadawał pytania w taki sposób, jakby miał je wcześniej zapisane na kartce i wyuczył się ich na pamięć. Były one bardzo ogólne, przez które nie sprawiał wrażenia, jakby był obeznany w motorsporcie, a przynajmniej w Formule 1. Gwoździem do trumny prezencji Ribbsa po wyścigu było nazwanie Charlesa „Chuckiem Leclerciem”.

Na samym podium kierowcy musieli założyć… Kaski do gry w futbol amerykański. O ile uszanki w Rosji miały sens i wyglądały po prostu elegancko, o tyle owe nakrycia po prostu przeszkadzały pierwszej trójce. Podczas oblewania się szampanem, wystrzelono confetti, które przypominało sieć i dawało się we znaki kierowcom Ferrari oraz Red Bulla podczas celebracji.

https://twitter.com/sebsemann/status/1523411991963996161?s=20&t=XuUmF3f3FAkOKudvU19Dgg

Organizacja okiem kibica

Jednym z najciekawszych tematów Grand Prix Miami były nieporównywalne ceny miejsc do ich jakości. Za najtańsze, stojące, kibice musieli zapłacić aż dwa tysiące dolarów. Najdroższe bilety zaś kosztowały bagatela trzynaście tysięcy dolarów. Czy za taką kwotę można oczekiwać bardzo wysokich standardów? Nic bardziej mylnego. Fani nie otrzymali chociażby jedzenia, czy picia, a o dobrych miejscach do oglądania akcji na torze już nie wspomnę. Co innego mogą powiedzieć obserwatorzy, którzy wydali znacznie mniej na swoje bilety, przykładowo na trybunie przy pierwszym zakręcie.

Nikt nie pomyślałby, że droższe wejściówki okażą się gorsze, jednak organizatorzy wyścigu w Miami przeszli samych siebie. Nic dziwnego, iż wielu sponsorów i przedsiębiorców uważa ten wyścig za fiasko i nie zamierza dłużej podpisywać się pod tym przedsięwzięciem. Negatywne podejście do wyścigu odbiło się znacząco na cenach akcji Liberty Media. Po Grand Prix Miami kurs właścicieli Formuły 1 spadł o ponad 7%.

Pieniądze ważniejsze od bezpieczeństwa?

Jedną z większych wtop dyrektorstwa wyścigowego okazała się kwestia bezpieczeństwa na torze. W zakręcie nr 13 znajduje się betonowa ściana, na którą wpadli już Carlos Sainz i Esteban Ocon, podczas treningu. Wypadki te nie były wprawdzie przy dużych prędkościach, jednak siła uderzeniowa w obu przypadkach wynosiła około 40-50G. To wartości porównywalne z tą, której doświadczył Max Verstappen rok temu w Grand Prix Wielkiej Brytanii, po kolizji z Lewisem Hamiltonem.

Niels Wittich otwarcie przyznał, że nie ma konieczności poprawy bezpieczeństwa wspomnianej sekcji, gdyż przy użyciu barier Tecpro zrobiłaby się zbyt ciasna. W tym samym czasie większą uwagę przykuł na biżuterię, z jaką jeździł Hamilton.

Jeśli w przyszłym roku Grand Prix Miami ma być bardziej respektowane, musi wprowadzić szereg zmian. Przede wszystkim zmniejszyć już i tak absurdalne ceny biletów, poprawić bezpieczeństwo tam, gdzie jest to najbardziej konieczne, a przede wszystkim – skupić się bardziej na ściganiu, niż na tym, co się dzieje dookoła tego ścigania. Dla starszych kibiców F1 cała przereklamowana, amerykańska otoczka obiektu na Florydzie, była czymś zupełnie niezrozumiałym. Liberty Media naprężyło muskuły marketingowe, by z wyścigu Formuły 1 zrobić coś na kształt Super Bowl. Nie udało się z jednego oczywistego powodu – znaczna większość fanów królowej sportów motorowych pochodzi z Europy. Nic zatem dziwnego, że wyczekują jej powrotu na stary kontynent, gdzie tradycje wyścigowe są o wiele lepiej kultywowane.


Więcej o Formule 1 na Rallypl.com



Wybrane dla Ciebie